piątek, 25 listopada 2011

Kiedy masz okres?

Są takie pytania, które sprawiają, że każdą dziewczynę po prostu nosi. U mnie prym wiodą dwa:
- Kochanie, czy Ty masz okres?
- Taaak, jasne, to kiedy będziesz miała okres?
Ludzie wyjaśnijmy to raz na zawsze. Ja naprawdę nie potrzebuję okresu, żeby się wściec. Zespół napięcia przedmiesiączkowego zespołem napięcia przedmiesiączkowego, ale, uwierzcie, potrafię być wredna i bez tego. W zespole przed po i w trakcie naprawdę nie chodzi o to, że: oczekujemy, przeżywamy i dziękujemy za zakończenie się okresu. Może trudno wam w to uwierzyć, ale tak słodkie, niewinne i kochane przez was istoty jakimi są kobiety czasem po prostu chcą być wredne, lubią być wredne, muszą być wredne lub, i to jest nawet prostsze wytłumaczenie, najzwyczajniej w świecie są o coś wkurzone. Jeśli to Wy zawiniliście to i Wy to rozwiążecie, jeśli ktoś inny to najlepiej przeczekać burzę, wiem, że to nie łatwe, ale można dać radę. Czego nie robić? Nie pytać o okres. Sprowadzacie nas w tym momencie do niepotrafiących zapanować nad sobą istot którymi w całości rządzą hormony. Nie powiem, że kompletnie nie mają swojego udziału w tym, jak się zachowujemy- mają, co tu ukrywać. Ale zwalanie wszystkiego na jakiś związek chemiczny, który automatycznie wyłącza nam myślenie- bardzo zły pomysł, lubimy swoją porcelanową zastawę, ale często jesteśmy skłonne ją w tym momencie poświęcić. Panowie, tu się nie ma co śmiać, Panie, obrażać. Wchodzimy w tym momencie na grząski grunt stereotypów, według których jak starszy facet jest z młodszą laską to musi być dziany (a prawdziwa miłość ma w poważaniu wiek i sama znam takich ludzi) a z kolei laska, która dużo osiągnęła i do tego jest ładna- musiała dać komuś, nie ma po prostu innego wyjścia. Stereotypy zwalniają nas z myślenia i, jednocześnie, głębszego zastanawiania się nad kwalifikacją pewnych zjawisk czy zachowań. Blondynka to blondynka, co tu się dużo nad tym zastanawiać. Facet z różowym szalikiem- gej, a facet...no, to poprostu facet. Duży błąd. Chcemy być społeczeństwem myślącym, zacznijmy myśleć i się zastanawiać, szukać innych rozwiązań, nie skreślajmy kogoś bo wygląda na takiego co… . I to samo ma się do mojej złości. Mój okres moja sprawa, zwróć uwagę na to co mówię a nie tłumacz sobie złości swojej księżniczki tym, że ma TE dni. Z drugiej strony na pewno nie pomogą nam w tym płaczliwe teksty- Daj mi spokój, ja mogę przecież wiesz że mam okres. No, drogie Panie, wóz albo przewóz na coś się trzeba zdecydować. Czuję się źle bo jest czwarty- dobry pomysł, jestem wredna bo jest czwarty- bardzo zły pomysł. No a i tak nasz kochany mężczyzna zapewne widząc swoją cierpiąca towarzyszkę życia postara się jej ulżyć w cierpieniu. I wiecie to? Mi jest z tym dobrze. Bo, znowu, czyż mężczyzna nie ma gorzej? Gdy cierpię trzeci dzień pocieszam się tą myślą, że jakie by mnie bóle nie łapały, odpada mi upokorzenie. W końcu na widok przystojnego szefa mogę co najwyżej spłonąć ze wstydu, żadne stawania na baczność mi nie grozi.

piątek, 18 listopada 2011

Bo ona mnie sprowokowała

Czasem zastanawiam się jak mężczyźni, istoty podobno „wyższe” (i wiadomo, że nie chodzi tu o wzrost) mogą być jednocześnie tak, powiedzmy sobie szczerze, głupie i krótkowzroczne. Niektórych kobiet niestety też to dotyczy. Po Toruniu szaleje gwałciciel. Temat pociągający do przeczytania w gazecie, ale po chwili można się zaniepokoić. W gazecie dwie zgwałcone, po kampusie poszła fama, że poszkodowanych jest jednak pięć kobiet. No nie mogło się obyć bez dyskusji na forum, czyli facebooku. Udało się oskarżyć mnie przy okazji o pogląd, że mini spódniczka to absolutne podłożenie się gwałcicielowi, oczywiście swoje imię oczyściłam (no jak ja, sztandarowa feministka mojego roku mogę tak sądzić?) i sądziłam, że dyskusja powoli się kończy. Ale rodzaj męski jak to zwykle bywa nie umiał odpuścić, musiał mnie doprowadzić do szału. Cytuję „No tu niech będzie. Z tego, co czytałem to te laski same się dały, bo on najpierw z nimi rozmawiał a potem prowadził w "ustronne miejsce". No cóż, chyba raczej ich wina.” I kto by nie dostał szału. Ja się zastanawiam, skąd wzięło się to idiotyczne przekonanie. Rozumiem, że opcja, iż kobieta sama sobie nie była winna, wchodzi w rachubę dopiero w momencie, w którym ma na sobie burkę? Ludzie, co jest z wami nie tak?! W którym momencie pojawiło się przekonanie, że facet, aby zgwałcić musi być sprowokowany? Albo inaczej, bo na ten temat można by gadać a gadać. Czemu to przekonanie nie zniknęło, skoro żyjemy w takich nowoczesnych czasach? I myślą tak nawet kobiety, co jest tym bardziej smutne. Przez co poszkodowane często milczą, mówiąc, że „gdybym go nie sprowokowała”, „gdybym inaczej szła, nie kręciła biodrami” lub „gdybym nie miała na sobie tej kiecki…”. Laski, stop, zmieniamy myślenie! Po pierwsze, ten (słów mi zabrakło wklejcie, co chcecie) zgwałciłby was czy byście miały kieckę do połowy ud czy tez przed kolano. On chciał, i tyle. Brutalne, ale prawdziwe, bydle i tyle. Kobiece ‘’nie’’ znaczy ‘’tak’’, a jak jest ‘’tak” to tym lepiej. Natura pierwotna daje o sobie znać, trzeba zapolować i zdobyć. Że krzywdzę? Sama chciała, sprowokowała mnie. I uchodzi im to na sucho, swoja drogą nie rozumiem mentalności obrońców, którzy ofiarę pytają o to, w co była ubrana. Za gwałt rzadko kiedy się siedzi, najwyższy wyrok (12 lat) to się uzyskuje raz na ruski tok, zresztą zwykle bydle i tak wychodzi po kilku miesiącach za „dobre sprawowanie”. No tak, nie miał kto go prowokować. Facet gwałci, bo chce się poczuć panem i władcą, a laski i tak lubią ostrą grę. Ewentualnie no, co miał biedaczek zrobić, miała taka krótką mini przecież nie mógł tego tak zostawić. Albo rozmawiała z nim, pokazywała drogę, no mogłaby milczeć, ale samo przebywanie w obszarze działania faceta już oznacza, że jest sama sobie winna, że chce. Gdyby jej nie było, to by się nic nie stało, tak? No, jej na pewno nie, co do innych nie byłabym taka pewna. Jak to się dzieje, że, mimo iż wiadomo, że kobiecie stała się krzywda, ona cierpi i ma przerąbane na resztę życia, to to gwałciciel jest usprawiedliwiany? Ona sobie na to zasłużyła. W Polsce musi zmienić się mentalność, także kobiet. Nie twierdzę, że zagrożenia nie trzeba eliminować przez np. nie chodzenie samemu, ale nie mam zamiaru zmieniać kiecki na habit i obcasów na adidasy, bo kogoś sprowokuję. Jeśli bym chciała, powinnam mieć opcję chodzić nago, i dopóki nie powiem, ”mam na Ciebie ochotę” nawet mnie nie dotknij. Nikt nie ma takiego prawa bez mojego pozwolenia. Tyle. I TO przekonanie powinno wejść do polskiej mentalności. A jak facet „nie umiał się powstrzymać”, no to takich się zamyka. Przepraszam bardzo, ale osoby, które nie potrafią odpowiadać za swoje czyny trzyma się w zakładach zamkniętych i leczy. A dla mnie nie ma różnicy, czy facet ma chory mózg czy mu go po prostu zalało testosteronem.

środa, 16 listopada 2011

To musiała być baba

Większość moich przygód określanych jest słowami „Tylko baba mogła tak zrobić”. Dzięki za wiarę w moją wyjątkowość, sądzę jednak, że brak tego typu historyjek o facetach wynika raczej z tego, że się tym nie chwalą a nie z ich nieomylności i braku przygód. Ja się nie wstydzę, nic co ludzkie nie jest mi obce. Swego czasu będąc w Warszawie walczyłam z mapą miasta, głównie z powodu stopnia jej zniszczenia, nie mojego nieobeznania z nią (chociaż i z tym bywało różnie). Sytuacja filmowa, ja w kiecce, wiatr wieje, w jednym momencie kiecka w górę i mapa w górę. Szybka analiza zysków i strat, nikt mnie tu nie zna, a z kiecką nic nie zrobię jak mapę będę miała na nosie. Kolana do środka niczym słodka Marylin i próbuję ogarnąć, co i jak. Nagle przy mnie wyrasta miły gentelman i pyta czy pomóc. Ja, że chętnie, w końcu tylko numeru linii autobusowej szukałam, no ale jak nie musze z tym walczyć na mapie to tym lepiej. Linię znam, dziękuję pięknie, a ów gentelman stwierdza- Wie Pani, tak myślałem, że trzeba będzie pomóc w końcu kobieta i mapa to musi być masakra… . Mało być śmiesznie wyszło jak zwykle, do dziś się zastanawiam czy nie pozbawiłam swoim spojrzeniem kilku innych dam w opresji pomocy tegoż Pana. Oczywiście gdyby w identycznej sytuacji był mężczyzna (minus kiecka) to, raz że nikt by mu nie pospieszył na pomoc a dwa, i to dla mnie nawet ważniejsze, nikt by nie stwierdził że facet i mapa to murowana katastrofa i związek bez przyszłości. Stopień, do którego płeć determinuje naszą kulturę jest przerażający. I, mówiąc szczerze, coraz bardziej jest mi w nim żal mężczyzn. Postępująca kastracja tego środowiska (i bez pana bym sobie z tą mapą poradziła, tyle że zajęłoby mi to trochę więcej czasu) sprawia, że nasz ugodzony samiec atakuje ze zdwojoną siłą, próbując ubrać swoje wielkie ptaszysko (w tym wypadku ego, o czym wy myślicie?) w jeszcze bardziej kolorowe piórka. Zwykle kończy się to złośliwościami, i chyba na stałe już zakorzenionym w naszej kulturze tekstem- "Tylko baba tak potrafi". I ja wiem, i Wy wiecie że to bez nas nic by nie było (z tego co wiem facet w ciąże jeszcze zajść nie potrafi), ale raz na jakiś czas można pozwolić poczuć się mężczyźnie, cóż, mężczyzną czyli tym (nie)zastąpionym obrońcą całej ludzkości. Inna kwestia, że jak faceta trzeba to go nie ma. W tej samej Warszawie udało mi się z niezwykłą wręcz pomysłowością wrzucić klucze od mieszkania (jedyny komplet) do wielkiego, miejskiego kontenera nie śmieci, tego ranka opróżnionego. O mało do niego głową nie wpadłam, wychodzę przed śmietnik, zero, nikogo kto mógłby pomóc w zasięgu wzroku czy słuchu. Przeczuwając zarzuty o wysługiwanie się facetami w śmieciowych (hmm) robotach, nie brzydziłam się samego wchodzenia do śmietnika, tyle tylko, że miałam nadzieję, iż ktoś z dłuższymi rękami się znajdzie i mnie tej wątpliwej przyjemności z radością pozbawi. Łatwo się domyślić nikogo nie znalazłam, za to wyciągnęłam skądś paletę ze sklepu i klucze uratowałam. Wrzucając tam telefon komórkowy, który na czas akcji ratunkowej przezornie położyłam na brzegu kontenera.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Być kobietą, być kobietą....

Tak się cieszę, że jestem kobietą. Przecież mnie się docenia na każdym kroku:
- Kochanie, Ty to zrobisz lepiej niż ja, no chyba nie chcesz żebym coś zniszczył, bo pomylę przyciski w pralce…
- Kochanie, ty jesteś dla mnie zawsze TAKA dobra, podasz mi herbatę, ciasto, koc, gazetę….
A to jest moje ulubione:
- Ja? Nie, kotku, to nie ma sensu przecież NIKT nie robi lepszej karkówki, schabowego itd.
Panowie, ustalmy jedno. Uwielbiam być doceniana. Uwielbiam komplementy, żeby było dokładniej- każda z nas je uwielbia. Ale ja naprawdę nie jestem idiotką i wiem, kiedy chcesz się wymigać od roboty. Nawiązując do tematu, co tydzień spotyka mnie ta sama, przezabawna wręcz sytuacja.  Mój szanowny brat udaje się do swojego pokoju w celach wyższych, tzn. grania w gry komputerowe, ewentualnie łącząc to zajęcie z równie ważnym w rozwoju człowieka oglądaniem telewizji. W między czasie mój ojciec stwierdza, że w domu trzeba coś zrobić- umyć naczynia, powycierać, w każdym razie zrobić coś babskiego. Na argument o potrzebie nauki (tak, uczę się) jest obraza majestatu lub stwierdzenie, że, niech będzie ‘Adam’, też się uczy.  No, ale ja tego przecież nie powinnam interpretować, jako zachowania szowinistycznego, skądże.  Nie powinnam dusić w sobie złości na brata, tatę- przecież oni mi dają niepowtarzalną możliwość żeby się wykazać, przy okazji pokazując mi, jak wielką wiarę we mnie pokładają. Przecież gdyby oni nie wierzyli w moje możliwości, we mnie, w to, że ja potrafię I się znakomicie wywiązać z tych obowiązków I się perfekcyjnie nauczyć no to w życiu ni doprowadziliby do takiej sytuacji. Tak, to prawda, że mówione było, iż jeśli będę się uczyć to obwiązki domowe mogą zostać odłożone na potem, ktoś inny to zrobi no, ale ojciec się obrazi a brat… „Przecież Ty wiesz jak on się uczy, Ty dasz sobie radę, wiemy to, no a on i tak ma słabe oceny”. Żeby było smutniej ostatni argument słyszę od mojej mamy, która sama najlepiej powinna wiedzieć, że jest to wyzysk w czystej postaci, z zapłatą w formie „zapomniałaś o szklance”. Co mi pozostaje? Mogę się awanturować, pokłócić się z ojcem, pokłócić się z matką, zostać olaną przez brata, po czym wykluczoną ze społeczności na kolejne dwie godziny („No, jeśli to TAKI problem to daj, to JA to zrobię”) albo wziąć się za zmywanie. Zwykle zmywam, bo awantur mam dość i bez tego. W międzyczasie mój brat do perfekcji rozwija swój wskazujący i środkowy palec, z zapamiętaniem operując myszką; matka wraca do prasowania, bo wychowana została na zasadzie nie zostawiaj nic na później a ojciec uradowany zaprowadzonym w domu porządkiem powraca przed telewizor. Mnie nurtuje tylko jedno pytanie- skoro to ŻADEN problem, to, czemu nie nadaje się do tego nikt inny tylko ja jestem tą specjalnie wyróżnioną osobą, która jako jedyna dostępuje zaszczytu wykonania obowiązku, na który nikt nie ma ochoty? Cóż, odpowiedź jest jedna- jestem zajebista, i wszyscy we mnie wierzą.

niedziela, 13 listopada 2011

Dziewczęta, biust pokaż!

Patrząc w przyszłość z nadzieją i oczekiwaniem, wzięłam swój plecaczek i po raz pierwszy podreptałam do szkoły… Stój, to nie ta bajka. Załamana niedostaniem się na studia do wymarzonego miasta, wzięłam pełną torbę i sfrustrowana brakiem jakiejkolwiek orientacji przestrzennej w mieście, w którym mieszkam, bagatela 19 lat wydałam 13zł na taksówkę. Moje pierwsze wydane w życiu akademickim pieniądze. No i tak zaczęłam swoje studia. Nie powiem, fascynowali mnie nowi ludzie (szczególnie płeć męska, ale nie w tradycyjnym wymiarze. Czekałam na pierwsze komentarze typu: znalazła się feministka. O dziwo takowe pojawiły się dopiero w następnym miesiącu), wykładowcy i to, ile na tej uczelni uda mi się przespać godzin dziennie. Nie powiem, liczyłam na więcej, ale na swoich dzielnych edukatorach się nie zawiodłam- było dokładnie tak jak powinno być: ktoś wredny, ktoś pomagający, ktoś miły i wymagający. Pierwszy miesiąc przeżyłam bez większych ubytków na psychice, moim światem zachwiano dopiero w miesiącu drugim. Wykładowca podziwiany za obiektywizm i brak zmieniania zdania tak jak to zwykle bywa okazał się być nikim innym jak tylko (aż?) człowiekiem. Referat przerabialiśmy po raz czwarty, odnośnie formy się nie wypowiadam wyszłam zastanawiając się czy to będzie ten pierwszy poprawiany. No, spotkała mnie niespodzianka, referat na cztery.  Przełknęłam, przeżyłam swoje poczucie niesprawiedliwości wyładowałam w rodzinie aż do wieczornej konwersacji ze znajomą. Podczas chwili face o face z prelegentką wykładowca nie omieszkał się dodać, iż jest bardzo ładna. Zaraz potem posypały się w grupie spostrzeżenia o nieukrywanym patrzeniu dziewczętom na dekolty. Niby nic dziwnego, o tym się często mówi, sposób zaliczania prac jest ustalony- dziewczęta dekolt w dół a kiecka w górę, idziemy żwawo na maturę! No, tylko że w tym momencie matura to powtórne zaliczenie kolokwium, ale co za różnica, zasada to sama- im mniej merytoryczności w pracy tym mniej ciuchów, najlepiej w stosunku 1: 1 i o żadne warunki się już nie musimy martwić. Ja się wybijać z grupy próbą pokazania mózgu nie będę, uwydatnię to co mi natura zaoferowała, usiądę w pierwszej ławce i też jakoś zdam, zaliczeniem się kłopotać nie będę. Martwi mnie tylko jedno- co pokażą chłopcy?

Przedstawienie

Blogów miałam sporo, ale każdy tworzony był z myślą, to jest modne, fajne, może coś popiszę. Standardowo umierały one po okresie trzech postów, w końcu stwierdziłam że to chyba nie jest dla mnie. Człowiek dorasta, myśli trochę więcej (to przynajmniej przyjmujemy za standrad) i w głowie mu się kotłuje. Pamiętników nie lubię, ale czynnikiem zapalnym była dyskusja na facebooku, która po moim poście została zakończona tym filmikiem: http://www.youtube.com/watch?v=HeHUQAnzpF0. Film, jak uznała część męska przezabawny, nic się w końcu nie stało. Oj stało stało, niepozorna blondynka teraz będzie z "uporem godnym większej sprawy" blogować. A do tego stwierdzenia jeszcze wrócę. A żeby było wiadomo kim jestem- studentka dziennikarstwa, z uporem odziedziczonym w połowie i w połowie nabytym, chciałabym zmienić świat ale naiwna nie jestem. A teraz obalmy stereotypy- mam chłopaka, czyli nie nienawidzę mężczyzn. Wręcz ich lubię, i to bardzo, często są ciekawsi od koleżanek. Nie palę staników i nie rzucam w nikogo jajami, nie barykaduję sie nigdzie ze swoimi ideami, nie ciskam w nic lustrem bo patrzeć na siebie nie mogę, wręcz przeciwnie dość często to robię. Nie jestem sfrustrowana czy nie do*****na, no i nie uważam każdego faceta za chama. W ten sposób wyjaśniłam czemu piszę i kim jestem i, mam nadzieję uniknęłam wszelkich komentarzy typu "głupia feministka, pewnie jest brzydka". Pozdrawiam i zapraszam.